Upamiętniono żydowskie ofiary mordu. “By ostrzec kolejne pokolenia” [ROZMOWA]


28 grudnia 2021 | Marsz Śmierci

Upamiętniono żydowskie ofiary mordu. “By ostrzec kolejne pokolenia” [ROZMOWA]

Źródło: http://zielonagora.wyborcza.pl/zielonagora/1,35182,21301675,upamietniono-zydowskie-ofiary-mordu-by-ostrzec-kolejne-pokolenia.html?disableRedirects=true

Zdjęcie z gazety z artykułem o upamiętnieniu żydowskich ofiar mordu.

W Starym Jaromierzu k. Kargowej odbyły się uroczystości upamiętniające 41 żydowskich kobiet, które podczas wojny w lesie zamordowali Niemcy. – Prawda ma w sobie wielką wartość. Trzeba piętnować podobne zbrodnie. Tych kobiet już nie ma, ale żal po nich pozostał – mówi burmistrz Jerzy Fabiś

Mieszkańcy wspominali ofiary egzekucji w ubiegłą środę. – Uroczystości upamiętniające organizujemy cyklicznie w rocznicę mordu – mówi Jerzy Fabiś, burmistrz Kargowej.

Oprócz mieszkańców gminy w środę w uroczystości pod głazem pamięci wzięli udział m.in. uczniowie szkół i strażacy z pocztami sztandarowymi. Na głazie widzimy napis: “Miejsce na którym hitlerowcy w 1945 r. zamordowali 41 kobiet”.

Ostatnia droga

Podczas wojny folwarki Bänischvorwerk i Neuvorwerk koło Sławy były filiami obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Niemcy wypędzili stamtąd 2000 kobiet. Ich marsz zakończył się w czeskich Volarach. Trudną, tragiczną drogę przeżyło tylko kilkadziesiąt z nich.

“Wygnano je prawdopodobnie 20 stycznia w nocy o godz. 22, tylko z kawałkiem chleba dla każdej, bez ubrań odpowiednich na mroźną, śnieżną zimę, często bez butów. Chore, niemogące iść dziewczyny, wieziono na początku na taczkach. 25 stycznia w okolicach Starego Jaromierza kat Jäschke nakazał wywieźć do pobliskiego lasu 38 dziewcząt, które nie były w stanie chodzić. Jak opowiadał po wojnie jeden ze świadków, dziewczęta za włosy ściągano z furmanek i strzelano im w głowę. Zakopano je w lesie. Strażnicy byli pijani – czytam w artykule Marka Grzelki z “Tygodnika Krąg”, który zajął się tym tematem. Naocznym świadkiem egzekucji był Florian Drzymała, który opowiedział o niej i wskazał, gdzie dokładnie się odbyła.

“Ich nie ma, ale żal pozostał”

Dużą rolę w upamiętnieniu wydarzeń sprzed 72 lat odegrał burmistrz Fabiś, który napisał opracowanie na ten temat: – Zorganizowaliśmy z mieszkańcami szereg spotkań, podczas których opowiadaliśmy o tym, co wydarzyło się w Starym Jaromierzu podczas wojny.

Kiedy w 1960 r. zbiorowy grób ekshumowano, Jerzy Fabiś miał osiem lat.

– Dlaczego pamięć o tych wydarzeniach jest dla pana taki ważny? – pytam burmistrza Kargowej.

– Ojciec podczas wojny był prawie sześć lat w niewoli. W domu rozmawiano o tych trudnych sprawach, też m.in. na temat mordu żydowskich kobiet. Pierwszy raz w życiu usłyszałem o tym i zadawałem sobie pytanie: jak można zabić masowo czyjeś matki, córki, żony? Ta chęć corocznego upamiętniania wynika też chyba z poziomu wrażliwości. Prawda ma w sobie wielką wartość. Trzeba piętnować podobne zbrodnie. Tych kobiet już nie ma, ale żal po nich pozostał.

***

Rozmowa o filozofii maszerowania dla pamięci

– Mnie los tych dziewczyn po prostu strasznie ruszył, jest to głęboko smutne i z drugiej strony to ich cierpienie jest kompletnie pozbawione sensu. Mogli je puścić w las, idźcie, won, a oni je przegonili setki kilometrów, pozabijali, zagłodzili. Tysiące dziewczyn – mówi Marek Grzelka, który po raz drugi dla upamiętnienia przeszedł fragment ich trasy śmierci

Mateusz Pojnar: Jak dowiedziałeś się o mordzie w Starym Jaromierzu?

Marek Grzelka*: Przez wiele lat żyłem w błogiej nieświadomości, nie wiedziałem o istnieniu obozów pod Sławą. Po moim wyjściu do Flossenburga na przełomie sierpnia i września 2015 r. (Grzelka przeszedł również trasę śmierci żydowskich kobiet z obozu w dawnym Neusalz – red.) niejako zostałem w trasie, w tym znaczeniu, że w jakiś sposób mentalnie mi się ten marsz, jego historia, przykleiły do głowy. Dalej grzebałem, szukałem informacji, systematyzowałem tę wiedzę. I pewnego dnia, bęc, znalazłem materiał “The death march to Volary” na stronie Yad Vashem. I w pierwszym zdaniu tego czytam: 20 stycznia 1945 około 1000 żydowskich więźniarek ewakuowano z Schlesiersee (dziś Sława). Zacząłem grzebać, żeby jak najwięcej się o tej historii dowiedzieć. Potem, pod koniec października, napisałem o tym marszu artykuł.

Wtedy postanowiłeś ruszyć śladem tych kobiet?

Już wiedziałem, że jak przyjdzie 20 stycznia, to trzeba będzie powtórzyć choć część tej trasy. Tak samo zresztą było z Flossenburgiem, jak mi skiełkował marsz w głowie, to marsz tą trasą wydawał mi się najbardziej naturalną formą oddania hołdu, przywrócenia pamięci. Nie wiem czemu, ale mam przekonanie, że historia w jakiś sposób kotwiczy w przestrzeni.

Przemierzanie przestrzeni szlakiem tych dziewczyn, wiedza o tym marszu, świadomość ich tragicznego losu – to wszystko sprawia, że wydarzenie kompletnie abstrakcyjne, niedotyczące mnie bezpośrednio, którego nie byłem częścią, z którym w żaden sposób nie jestem związany – ono się w magiczny sposób materializuje. Tak naprawdę zapewne tylko w mojej głowie, ale nabiera pewnego realnego kształtu.

Ktoś zapyta: po co to w ogóle robisz?

Jedni mają powołanie do jeżdżenia na rowerze górskim, inni z pasją grają na instrumencie, ja chodzę trasami marszów. Ani kolarz, ani wirtuoz, ani ja – nikt nie wie, dlaczego tak wyszło, że robi się to, co się robi.

Pierwszy raz wyruszyłeś w tamtym roku.

Namówiłem wtedy na wyjście dwóch kolegów. Wyszliśmy w piątek wieczorem, ze Sławy do dawnego, nieistniejącego dziś folwarku Bänischvorwerk pod Przybyszowem, potem przez Przybyszów, Śmieszkowo, Ciosaniec, Rudno, Wilcze – do Starego Jaromierza pod Kargową. Przed wyjściem napisałem do Jerzego Fabisia, że jest taki pomysł na trasę. Ja nawet nie miałem pojęcia, że on jest burmistrzem Kargowej, a napisałem do niego, bo jeśli chodzi o ten marsz, ma ogromną wiedzę, czytałem jego artykuły. I uznałem, że powinien wiedzieć. A on do nas w tym Jaromierzu przyjechał z herbatą. A wieczorem z starostą zielonogórskim Dariuszem Wróblewskim do lasu przywieźli nam pizzę i termos herbaty. Dwóch kolesi w płaszczach i lakierkach w zimie, na śniegu w nocy w lesie przy ognisku – wyobraź to sobie. Wtedy się dowiedziałem, ze pan Jerzy robi dla tych rozstrzelanych pod Starym Jaromierzem dziewczyn z marszu ze Sławy uroczystość, w rocznicę ich egzekucji, 25 stycznia. Rok temu z Kargowej poszliśmy do Zielonej Góry, taki był plan: zrobić te 80 km w 48 godzin. A do Zielonej Góry dlatego, że te dziewczyny tym szlakiem szły do obozu w Zielonej Górze właśnie. Więźniarka z tego obozu, Hannah Kotlitzki, tak wspominała ich przybycie: “Dwa dni przed opuszczeniem Grünberg przybyło do obozu 1000 dziewczyn, bez włosów, w drewniakach, w poszarpanych ubraniach (…) pierwsze, co zrobiły po przybyciu, to włamywały się do naszych szafek i kradły wszystko, co miałyśmy. Były bardzo głodne, nie jadły i nie piły przez kilka dni”. Bänischvorwerk – one tu spały w stodołach od października 1944, kopały rowy przeciwczołgowe.

 

Trasy marszów śmierci w okolicy są dokładnie udokumentowane?

Z tymi marszami jest pewien problem. Załogi obozów były dzielone na grupy, wychodziły w innych dniach, szły innymi szlakami. Czasem te marsze na trasie się spotykały, te dziewczyny się mieszały. Nowa Sól, Sława, Zielona Góra, Nowogród Bobrzański – to są cztery miejsca, skąd te marsze na pewno szły, w wielu grupach. Nie ma dokładnie udokumentowanych tras. Są jedynie ślady szlaku w postaci miejscowości, przez które przechodziły. Reszty trzeba szukać. Wiadomo też, że nie szły głównymi drogami, te były zarezerwowane dla wojska, a potem dla uciekających przed Rosjanami cywili.

 

Kiedy doszedłeś do Starego Jaromierza, trafiłeś akurat na uroczystości upamiętniające.

Tak, wyruszyłem z dawnego obozu spod Sławy. Sęk w tym, że ta uroczystość była na 11, a spod Sławy tam będzie jakieś 25-30 km. Więc miałem jakieś pięć godzin samego marszu, by dojść, a pamiętajmy, że jest zima, drogi są polne, leśne i nie da rady gonić, a poza tym trzeba mieć zapas czasu na wszelki wypadek, bo skoro zobowiązałeś się być na 11, to nie wypada się spóźnić.

We wtorek wieczorem od znajomego wziąłem klucze od domku letniskowego, żona mnie zawiozła do Sławy, tam spałem. Wstałem o 3, wyszedłem 3.50, poszedłem nieco inną trasą niż rok temu – z folwarku przez Sławę w stronę Lubogoszczy i potem do góry na Ciosaniec i dalej na Rudno, Wilcze i w stronę Kargowej. Na miejscu byłem o 9.20, wpadł pan Jerzy, zabrał mnie do urzędu na kawę, a potem pojechaliśmy na uroczystość. Dzięki temu, że pan Jerzy kultywuje tę pamięć, to wydarzenie, ta egzekucja 41 dziewczyn – to jest tam ciągle żywe. Dzieciaki ze szkół, nauczyciele, przedstawiciele różnych środowisk, emeryci, strażacy… To jest tak ciepła uroczystość, bez wielkiego patosu, ludzka, szczera przede wszystkim, wynikająca z potrzeby, by o tym wszystkim pamiętać. By kolejne pokolenia ostrzegać przed tym, co się stało, bo pokój nie jest dany raz na zawsze. Po uroczystości pojechaliśmy na cmentarz, gdzie dziś leżą te ekshumowane ofiary. – Wie pani, jaką rocznicę dziś mamy? – zagadnął burmistrz do sprzedawczyni zniczy. A ona: – Wiem, rozstrzelanie dziewczyn w lesie. A postawiliście w końcu tabliczkę z kierunkiem, jak dojść pod pomnik? Wiosną, jak będzie ciepło, pojadę ekologicznie na rowerze sprawdzić, czy zrobiliście.

Długo zastanawiałeś się wcześniej nad tym, czy rzeczywiście warto takie trasy przejść?

Decyzje o pójściu nie są efektem jakichś wielogodzinnych przemyśleń. To jest na pstryk.

Trafia mnie informacja i klamka zapada. Ja już wiem, że to się tak skończy, że pójdę.

Uważam, że warto pamiętać. Że skoro żyję tutaj, na tych ziemiach, to wypada wiedzieć, co się tutaj działo. A wiesz, dociekliwość to taka siostra wrażliwości, pod rękę chodzą. Mnie los tych dziewczyn po prostu strasznie ruszył, jest to głęboko smutne i z drugiej strony to ich cierpienie jest kompletnie pozbawione sensu.

Mogli je puścić w las, idźcie, won, a oni je przegonili setki kilometrów, pozabijali, zagłodzili. Tysiące dziewczyn. Tysiące. Z tych okolic, pod tym samym niebem, na które patrzymy dzisiaj. Zaznaczę, bo to ważne: nie jestem jakimś żydowskim neofitą, bez względu na wyznanie tu liczy się zawsze człowiek i jego trudny los. Np. złapałem ostatnio kontakt z panem Zygfrydem, on jako trzylatek uciekał w lutym 1945 z Neusalz przed Rosjanami z mamą i rodzeństwem. I wiesz, mi już skiełkowało, żeby się przejść szlakiem tych uciekających Niemców, bo to też jest tragiczna historia.

Jak na twoje marsze reagują bliscy, znajomi?

Reakcje są pozytywne. Ludzie raczej wiedzą, co mi przyświeca, jaki jest sens tego chodzenia. Chociaż “sens” to niezbyt trafne słowo, lepsze będzie “powód”, bo sens jest bardzo mglisty, trudno go określić, ale ja go czuję. Po feriach w Kargowej z dzieciakami z gimnazjum i podstawówki będę miał spotkania, dyrektorzy zagadnęli mnie w środę i się umówiliśmy.

Żeby te marsze im zobrazować, ale nie tylko marsze – całość zjawiska, które doprowadziło do tego, że one muszą teraz zamiast grać w kosza na wuefie, stać na mrozie i czytać wiersze pod jakimś pomnikiem w lesie.

*Marek Grzelka – dziennikarz “Tygodnika Krąg” w Nowej Soli.

 

Mateusz Pojnar

“Tygodnik Krąg”